Spędziłem w celi pół życia. Izbę wytrzeźwień
odwiedziłem pierwszy raz w wieku 15 lat -
przepiłem swoja pierwsza wypłatę. W moim mieście
Gdańsku byłem znany z napadów, agresji i różnych
zadym. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem 14
lat.
Wtedy zacząłem palić i, za przykładem ojca,
pić. Wódka pomagała mi zapomnieć o moich
krzywdach i problemach. Stawałem się coraz
bardziej agresywny, a chcąc zaimponować kolegom
lub zaszantażować matkę, kaleczyłem ciało żyletką
i robiłem sobie sznyty. Wiedziałem, że jestem
nikim, więc nie użalałem się nad sobą, i swoim
ciałem. W końcu sięgnąłem po twarde narkotyki:
here, koke, ale w jakiś sposób udało mi się
zachować kontrolę, i nie wejść w nałóg. Nigdy nie byłem ćpunem.
W 1978 roku po raz pierwszy trafiłem do więzienia
za napad. Żeby się z niego wydostać, połykałem
dwudziestocentymetrowe pręty i gwoździe. Trafiłem
do szpitala - tam było lepiej niż w więzieniu. Po
wyjściu na wolność pojawiły się problemy: brak
pracy, kasy, mieszkania. Ciągle piłem. Ludzie
bali się mnie - moje ciało było całe w bliznach,
sznytach i tatuażach, których ciągle przybywało.
Zrozumiałem, że jestem alkoholikiem. Poza tym mój
organizm był zasyfiony dragami.
Znalazłem się na detoksie. Po krótkim czasie
wróciłem do wódki i przestępstw.
Ponownie trafiłem do więzienia. Moje
życie przypominało ciąg - drobne kradzieże,
włamania, napady.
W 1991 roku ożeniłem się z
prostytutką. Nasze małżenstwo było wielką
pomyłka. Gdy żona zaszła w ciażę, znowu zacząłem
pić. W końcu wyrzuciła mnie z domu. Przez jakiś
czas mieszkałem u matki, a po jej śmierci trafiłem na dworzec.
Tamten okres był najgorszy w całym moim życiu.
Piłem spirytus salicylowy i denaturat. Zamknęli
mnie na kolejne cztery lata - tym razem w
Barczewie, na oddziale odwykowym. I tak znalazłem
się na samym dnie, gdzie myślenie o porządnym
życiu jest po prostu śmieszne. Wszelka nadzieja
na bycie normalnym człowiekiem była tylko
pobożnym życzeniem. W takich miejscach jak
oddział odwykowy nie świeci słońce,
jednak udało mi się znależć jego blask.
Podczas sześciomiesięcznego leczenia poznałem
Jarka. Zobaczyłem u niego czarną, grubą ksiażkę -
to była Biblia. Kiedyś już o Niej słyszałem. Po
moich długich namowach zdecydował się mi Ją
pokazać. Zaczęliśmy rozmawiać na temat Boga,
wiary. Opowiadał, że Jezus, syn Boga, był
opluwany, poniżany, męczony, a w końcu został
zabity. I, że Chrystus zrobił to właśnie dla mnie,
z niepojętej miłości do mnie. Jarek powiedział,
że dla Jezusa nie jest ważne to, kim jesteśmy -
bez względu na to kocha nas i chce nam pomóc.
Zaproponował mi modlitwę. Podszedłem do tego
sceptycznie, jednak zgodziłem się - nie miałem
nic do stracenia. Tej nocy rozmawiałem z Bogiem.
Następnego dnia stało się coś, czego zupełnie się
nie spodziewałem. Ja, od dwudziestu pięciu lat
nałogowy palacz, nie byłem w stanie zapalić nawet
skręta. Po prostu mi nie smakował. Przestałem
palić! Bóg w ciągu jednej nocy wyleczył mnie
także z alkoholizmu. Przestałem przeklinać,
ustąpiła moja agresja, bunt. To był cud, dar
łaski od Jezusa! On, wielki i potężny Bóg,
wyciągnął mnie z samego dna ludzkiego zniewolenia
i zmazał to, co oddzielało mnie od Niego
- mój grzech i nieposłuszenstwo.
Chrystus pozwolił mi zacząć od nowa, dał nową
szansę na ułożenie życia. Poznałem Piotra
Mendrocha, który pomógł mi lepiej poznać Jezusa.
W tym czasie stał się kolejny cud - Bóg uczynił
mnie wolnym - dwa dni przed Wielkanocą dostałem
warunkowe zwolnienie. Cóz z tego, skoro i tak nie
miałem gdzie się podziać. Wtedy Piotr zaprosił
mnie do siebie. Otrzymałem od niego pomoc
materialną i przede wszystkim duchowa.
Od dziewięciu miesięcy nie palę, nie piję, nie
przeklinam. Znalazłem pracę, czekam na
mieszkanie. Nauczyłem się pokory i miłości do
ludzi, niezależnie od ich wygladu, przekonań czy
sposobu bycia. Chrystus radykalnie zmienił moje
życie, dlatego pragnę Mu słuzyć - jeżdże do
szkół, do zakładów karnych i opowiadam o Nim.
Większość mojego życia spędziłem w więzieniu. Mam
na myśli nie tylko czas spędzony w celi. Nawet
poza nią nie wiedziałem, co to wolność.
Próbowałem wielu rzeczy, ale tylko u Chrystusa
znalazłem miłość; to, czego każdy z nas szuka.
Masz okazję rownież Go odnaleźć. On wyciąga do
Ciebie swoją rękę. Co z tym zrobisz?
Ja wybrałem Chrystusa, a ty...?
Z Bożym błogosławieństwem, Andrzej